Japoński styl prosto z Chin

Tak, tak, tak – w końcu otworzyłam pudło z moimi chińskimi jedwabiami! I w świetle księżyca wyłonił się śliczny, nocny świat…

Moje sny są jeszcze bardziej kolorowe i fantazyjne odkąd uszyłam to jedwabne kimono. Materiał jest piękny! Byl drukowany jako kupon, więc musiałam się niesamowicie nagimnastykować, żeby go starczyło i żeby wzór się zgrał po prawej i lewej stronie (musiałam m.in. zrobić szycie na plecach).

Kimono wyszło lux. Trochę sexy, trochę jak z bajki i w dodatku funkcjonalne. (Jeśli miałabym się czepiać, to mogłoby być jeszcze obszerniejsze). Krój jest prosty (z Burdy), ale tkanina przyciąga wzrok – co prawda grona dość wąskiego, bo tylko domowego.

Szyjąc kimono wciąż się zastanawiałam, jak to jest, że Chinkom z takiego kuponu starcza na całą sukienkę, a mi ledwo na kimono za pupę. I olśniło mnie! Przecież one są drobniutkie i niewysokie, więc ja w kategorii polskiej jestem mini, ale w kategorii Chińskiej trafiam na pułam maxi.

Ktoś na mnie patrzy

Jak by się temu przyjrzeć głębiej, to nawet nie jedna osoba…

02

Przyszło lato i kolorowy jedwab w stylu pop-art, z mojej ulubionej chińskiej kolekcji, doczekał się skrojenia. Od początku planowałam z niego bluzkę na ciepłe dni z myślą o białych spodniach i spódnicach. Już pierwszego dnia kilka osób zwróciło uwagę na bluzkę, więc chyba wyglądała całkiem nieźle.

05 06

Tak na prawdę najpierw był pomysł na bluzkę, a potem dopiero materiał. Wykrój to niemalże kalka 1:1 z Burdy (1/2012) wykrój jak w mod.117 ale zapięcie przeniosłam na plecy. Jest to łatwy model nawet jak na jedwab. Najwięcej czasu spędza się nad marszczeniem szyi, żeby było symetryczne i równomierne, a zszycia rękawów wypadły dokładnie na środku ramion. U mnie prace te trochę utrudniła lekka modyfikacja góry ze względu na wąskie ramiona. Jednak całość szyła się przyjemnie, a efekt końcowy cieszy mnie po dziś dzień.

04

Dół bluzki wykończony jest 2 mm podwinięciem, rękawki i dekolt z kolei wykończyłam lamówką wyciętą z tego samego jedwabiu. Zapięcie również obrobione jest lamówką, a wszystko wykańcza uroczy, różowo-perłowy guziczek zapinany na pętelkę (tutaj zadbałam o precyzyjność wykończenia, żebym nie mogła się do niczego przyczepić i mogła spać z czystym sumieniem).

03

Szczerze przyznam, że kupując materiał przyoszczędziłam na ilości ze względu na jego cenę. Na szczęście wymierzyłam całość niemalże idealnie, bo po wycięciu pasków na wszystkie lamówki zostało mi może 15 cm kwadratowych. Ten, w 100% naturalny jedwab jest przyjemny i delikatny, ale nie jest idealnie śliski, co nie zmienia faktu, że pięknie się leje i układa. W upalne dni bluzka idealna. Do spodni jest fajnie luźna i przewiewna, a przy spódnicach z wysokim stanem ładnie się „balonikuje”.

No i na koniec przyznam się do jednej wpadki. Mega smutnej, ale da się z nią żyć. Jak odcinałam ostatnią nitkę w bluzce (literalnie i w przenośni ostatnią) niechcący przecięłam rękaw bluzki. Rozcięcie nie jest duże, ale możecie sobie wyobrazić ogrom mojej rozpaczy w tamtym momencie…

Koniki z moich snów

Przyszedł czas na kolejny jedwab z moich chińskich zapasów. Jak dostałam ten materiał i zobaczyłam jego wzór, od razu pomyślałam, że jest jak ze snów i powinnam uszyć z niego coś na nocną porę doby. Tkanina chyba rok przeleżała w pudle, ale jak by powiedział Pawlak „nadejszła wiekopomna chwila…” i zrobiło się ciepło, więc jedwab rozlał się na stole roboczym…

03

Materiału nie było dużo, dlatego odpadała wersja zimowa piżamy z długimi, szerokimi spodniami. Starczyło w sam raz na opcję bardziej sexy, czyli figi z falbanką i luźną koszulkę. Całość doskonale się sprawdza podczas ostatnich gorących nocy. Moje koniki kłusują po niebie z gwiazd, a ja mam jeszcze przyjemniejsze sny. Szczerze powiedziawszy jestem wręcz zaskoczona wygodą, jaką sobie sprawiłam. Materiał oddycha, nie klei się do ciała, koszulka się nie podciąga, a całość wciąż wygląda szykownie. Jedwab się nie gniecie, czego sukces upatruję w mięsistości tkaniny i nie gładkim splocie.08 Jeśli chodzi o krój, całość jest dość prosta. Wykroje kopiowałam z Burdy i modyfikowałam je już na tkaninie. Góra to prosta koszulka, z rękawkiem wszywanym po skosie od podkroju szyi. Całość obficie marszczona na linii dekoltu z małym rozpięciem na plecach. Nie lubię spać w koszulkach na ramiączka, bo nawet latem marzną mi plecy, dlatego wybrałam bardziej zabudowaną wersję koszulki. Figi z kolei są bardzo proste, a wszyta gumka dała efekt wykończenia falbanką. Rękawki, dół koszulki i figi wykończone są 3 nitkową mereszką. To było moje pierwsze „spotkanie” z mereszką, dla której również marzył mi się overlock. Było miło i nawiązałyśmy już stały kontakt (czego dowody już wkrótce na blogu). Dekolt z kolei wykończyłam lamówką z jedwabiu.05

Mam nadzieję, że i Wam spodobają się koniki jak z karuzeli, a ja już mam nowy pomysł na kolejne nocne figi, więc poszukiwania odpowiedniej tkaniny uznaję za otwarte.

07

Pierwszy śnieg na jedwabiu

A u mnie spadł pierwszy śnieg. Akurat na jedwab. Z tej okazji okrzyknięto mnie dziś Królową Śniegu i mam tylko nadzieję, że nie jest to aluzja do ciepłoty mojego serca…

16

W końcu wyjęłam prezent z Szanghaju i naturalny (potwierdzony zapalniczką), wzorzysty kupon jedwabiu rozlał się na moim stole roboczym, a mnie opanował (i uratował) stoicki spokój. Cena jaką przyszło płacić za metr tej naturalnej tkaniny sprawia, że ręka z nożyczkami potrafi zadrżeć. Ale jest ryzyko jest zabawa i warto próbować.

07 09 08

Zależało mi na ładnym wykorzystaniu pięknego, kwiatowego wzoru, dlatego sukienkę uszyłam według bardzo klasycznego wzoru z Burdy. Ponieważ burdowy rozmiar 36 w większości przypadków jest dla mnie raczej oversize’owy, całość początkowo uszyłam ze starej pościeli i modelowałam pod swoje kształty. Nie to żebym była jakaś drobinka, ale np. oryginalne zaszewki góry sukienki u mnie wylądowały w połowie drogi do podcięcia pach. Czasami zastanawiam się wg jakiego wzorca oni to wymiarują (???), bo mi na myśl przychodzi stereotyp Helgi zza zachodniej granicy… Krój jak widać jest bardzo kobiecy i podkreśla talię. Dopasowana góra i ołówkowy dół z krytym rozcięciem, w sumie 8 pionowych zaszewek, cięcie w talii, suwak na plecach – klasyka.

140102

Całość uszyta jest na błękitnej, wiskozowej podszewce. 99% wszystkich szyć jest ukryte, więc w sumie sukienka jest dwustronna. Jedynie zleniłam się przy rękawach i zapasy wszycia ukryłam lamówką – choć i to wygląda przyzwoicie.  Najtrudniejsze było wykończenie rękawów i dołu. Nie połasiłam się na jakiś tam ręczny ścieg kryty. O nie! Wszystko szyte na stebnówce od wewnątrz do konstrukcji podszewki. Pełen profesjonalizm. Układa się fantastycznie. Dużo pracy, a właściwie z pływającym jedwabiem, powinnam napisać DUUUŻO pracy (żeby nic się nie ciągnęło). Jednym słowem – nic nie widać i o taki efekt końcowy właśnie mi chodziło.

04 0306

Jak to zwykle bywa, za kobiece zachcianki trzeba płacić. Pół biedy jak płacą za nie mężczyźni, gorzej jak trzeba samemu pokrywać rachunki. Mi zachciało się mieć koniecznie (podkreślę słowo „koniecznie”) długi rękaw w sukience. Materiału było już mało, a raczej za mało, więc wpadłam na pomysł, że ładnie wykorzystam wzór i wytnę rękawy z ukosa. Bo przecież każdy przedszkolak wie (okazuje się, że nawet ja to wiem), że przekątna prostokąta jest dłuższa niż jego boki z osobna. Niestety myśl ta okazała się genialna przez krótką chwilę i szkoda, że u jej początku nie było przy mnie kogoś z palcem pukającym w głowę na wzór wszystkim nam znanego znaku (nawet przedszkolakom). O ile spódnica z ukosu zawsze układa się bez zarzutu, o tyle rękaw z ukosu to prawdziwy koszmar. Wszędzie się lał a wręcz ulewał, rozciągała, wybrzuszał, puchł i wkurzał autora, czyli mnie. Odwrotu nie było (chyba że na krótki rękaw), a przypomnę, że zachcianka była na rękaw długi. Musiałam usunąć mozolnie wykonywane zaszewki łokciowe i pogimnastykować się jak w callanetics’sie żeby całość przypominała rękaw z podszewki. I co? Tragedii greckiej w tym odcinku nie ma – ufff… Udało się i teraz to ja puchnę z dumy.

12 13

Patrzę i myślę sobie, że można by iść w takiej sukience zimą do ślubu. Tylko składa się tak, że akurat ja się nie wybieram. Ale na zakupy po włoszczyznę też się nada (byle by nie padało).

Ps. Przy pracy z jedwabiem wykorzystuję matę do krojenia, nóż kołowy, wycinam wszystko pojedynczymi warstwami, chodzę na paluszkach i staję na głowie, a i tak całość okupiona jest paczkami delicji i cysternami herbaty w celu uspokojenia irytacji (zwłaszcza gdy „clou programu” – dekolt wytnie się krzywo). Dobrze, że chociaż efekt końcowy zadowala (złośliwie dodam – tym razem).

Motyle skrzydło

Ufff… Udało się. Moja jedwabna sukienka „cud, miód, malina” ukończona! (A ja wykończona, ale chociaż z uśmiechem na twarzy.) Ledwo zdążyła ześlizgnąć się ze stołu roboczego, a już wirowała na parkiecie. Ale po kolei…

0307

Cienki jedwab z domieszką bawełny (można się pokusić o stwierdzenie półprzezroczysty) z wzorem fragmentów motylich skrzydeł wykonanych akwarelami, wpadł w moje dłonie przeszło pół roku temu (razem z pierwszymi wiosennymi promykami słońca). Od razu pojawił się bukiet myśli: sukienka, lato, koło, halka, lata ’50-’60. Projekt ambitny, ale w końcu takie lubimy najbardziej. Po poszukiwaniach wzoru, który nie pociąłby za bardzo tkaniny, górę wykonałam z marcowej Burdy z 2011 roku mod. 108 (drobne zmiany, to podniesienie tali do góry). Dół natomiast wycinałam z pełnego koła, które rozcięłam by wszyć suwak ukryty w szwie bocznym.

Praca nad sukienką zaczęła się przyjemnie. Górę wycięłam i zszyłam bardzo szybko, choć wykonana jest w koncepcji „2 razy prawa strona” (wszystkie szwy ukryte dla lewej i prawej strony) co wymagało ogromnej precyzji w zszywaniu zaszewek. Początkowo wiele trudności sprawiło mi zszycie ramion – opis Burdy był tak nieintuicyjny i niezrozumiały, że postanowiłam zamknąć czasopismo i na spokojnie znaleźć swój sposób. Chwila ciszy, koncepcja się wyklarowała i wyszło pięknie. Przyznam, że bardzo mi się spodobało to szycie „2 razy prawa strona” i będę je stosowała znacznie częściej.

0604

zdj. – dopasowana góra sukienki z zakładkami

01

zdj. – wszystkie szwy ukryte

Większe kłopoty zaczęły się przy dole sukienki. Wycięłam koło zgodnie z zachowaniem wszelkich zasad sztuki, ale jednak coś poszło nie tak (choć na tamtym etapie jeszcze nie było tego widać). Błąd powielił się przy wszywaniu dołu do góry (materiał nie równo się naciągał). W ostatecznym efekcie dół wyszedł pofalowany, a ja załamana. Moja frustracja rosła przy próbach wyrównania dołu, bo jak to zrobić kiedy sukienkę mierzy się na sobie? I wtedy postanowiłam „zatrudnić” Zofię (Zofię przedstawiałam kilka wpisów wcześniej). Kolejne trudności pojawiły się przy podwijaniu. Przygotowałam lamówkę z ukosa, ale wszycie jej by materiał się nie marszczył vel falował było męką. Myślę, że w przyszłości przy podobnie cienkich materiałach będę również i dół sukienek szyła w wersji „2 razy prawa strona”. Pozwoli to ładnie ukryć wszystkie szwy i odpadnie podwijanie. Zniknie też problem z prześwitującą bielizną.

Pod spódnicę uszyłam oczywiście czarną, jednowarstwową, wiskozową halkę z pełnego koła. Dzięki niej dół sukienki troszkę się podniósł i ładniej układał (zwłaszcza przy kręceniu weselnych piruetów). Dodatkowym bonusem był brak widoków na bieliznę (także z pantalonami mam pełną dowolność). Początkowo myślałam o uszyciu halki z klasycznego tiulu, ale okazał się być za sztywny dla tak cienkiego i lejącego się jedwabiu. Dół się co prawda mocno podniósł ale jedwab się spłaszczył, stracił swoją lekkość i zwiewność i już nie falował podczas chodzenia. Całość wytaliowałam cienką, czarną wstążką wiązaną z tyłu na kokardę.

05

zdj. – tył sukienki 

Do sukienki idealnie pasuje bolerko, które uszyła moja mama bardzo dawno temu (aż strach się przyznać jak dawno temu to było, ale grunt, że wciąż wygląda jak nowe).

02

zdj. – stylizacja z bolerkiem

Ps. Na żywo sukienka wygląda 2 razy lepiej, a użytkuje się ją doskonale. Polecam!

Made in China

Prezenty, prezenty, prezenty – nie wszyscy lubią, ale ja do tych nie należę. Lubię bardzo, a ostatnio zostałam obdarowana tymi z Chin i chodzę dumna jak paw, bo w tym przypadku made ich China „uszlachetnia”. Mianowicie, w moje ręce trafiły trzy materiały, w tym dwa najprawdziwsze, przepiękne chińskie jedwabie!!! Połyskujące, przyjemne w dotyku i śliskie (o zgrozo, jak ja to ogarnę na maszynie), barwne (jeden soczyście kolorowy) z niesamowitymi wzorami. Trzeci materiał, to gruby len w odcieniach niebieskiego z ciekawym motywem wyspiarskim (palmy, łodzie, żaglówki i wioski). Patrzę i w mojej wyobraźni malują się sceny z tamtych miejsc.

03

zdj. – len

Jeden z jedwabi to przepiękne chińskie, białe kwiaty przysypane śniegiem – w zimnych odcieniach niebieskiego. Dotychczas jedwab kojarzył mi się raczej z latem i zwiewnymi sukienkami. Ale te kwitnące pąki zimą urzekły mnie bardzo i zdecydowanie uszyję z nich coś na tą chłodną porę roku. (Konieczny jest krój z małą ilością cięć, by zachować tę przepiękne, duże kwiaty w całości.)

05

zdj. – jedwab

A w ramach inspiracji dostałam jeszcze magnesik z kobiecym strojem. Wygląda trochę jak japońskie kimono, ale w Chinach nigdy nie byłam, nie znam się więc pozostaję na etapie inspirowania się… Ach…

01